niedziela, 7 sierpnia 2011

Koniec 1 cz.

To już koniec I części z życia Karte, ale powstanie druga. Co prawda może to trochę potrwać, zanim napisze 1 rozdział II części,  bo tymczasem nie mam weny.
I tak będę wchodzić na bloga i sprawdzać czy nie pojawiły się nowe komentarze. ;)

czwartek, 28 lipca 2011

7 - Ciąg dalszy rozdziału

- Nie wiesz może… - nie dokończyłam, bo nagle ktoś mocno trzasnął drzwiami wejściowymi i usłyszałam krzyki.
- Obiecaliśmy sobie wiele lat temu, że nie tak nie postąpimy, a teraz co?! – krzyczała oburzona Hermi – Dla Ciebie to nic nie znaczy?!
- To nic takiego! – odpowiada z krzykiem Martyna
- Nic takiego? Nic takiego? Czy ty siebie słyszysz?!
- Zabiłaś człowieka! – włączył się do rozmowy Jonasz
- Chciałam wzmocnić siły.
- A po co Ci te siły, co? Zawsze krew zwierząt nam wystarczała! – Hermi już prawie płakała
Ja wraz z rodzeństwem zeszliśmy na dół.
- Nie chcę Cię tutaj widzieć! – wrzasnęła Hermi
- Proszę bardzo. – odpowiedziała wściekła Martyna. Wyszła na górę, a za pięć minut już schodziła ze swoją walizką – Spełnię twój rozkaz – Wyszła trzaskając drzwiami.
- Co zaszło? – silił się na spokojny ton mój brat.
-Mieliśmy iść do lasu, na polowanie, jak zwykle. – zaczęła Hermi – Martyna nagle ubzdurała sobie, że chce być silniejsza i…i ugryzła człowieka, całko… całkowicie wysysając jego krew. Zmarł.
- Ona w ogóle, jest jakaś inna od jakiegoś czasu. – stwierdził Jonasz
- To dokładnie tak samo jak Lena. – zauważyłam – To na pewno nie przypadek, coś jest nie tak i ja musze się dowiedzieć co. Kto się dołącza?
- Ja. – odpowiedzieli równocześnie Lila z Filipem, a obaj przyjaciele pokiwali głowami. 

sobota, 25 czerwca 2011

Jeżeli ktoś czyta tego bloga, bardzo proszę o komentarze. ;D

7. Przemiana


Wbiegłam do domu z kawą, którą pospiesznie kupiłam w Mc’donaldzie.
- Aaaaaa! – usłyszałam krzyk, dobiegał z pokoju Lilki.
- Co jest? – zapytałam potykając się o własne sznurówki.
- Ramię, ramię. Patrz na ramię! – wykrzyknęła.
Powoli przeniosłam wzrok na jej ramię. Miała na nim wytatuowany piękny duży tatuaż, koloru szafirowego. Był on w kształcie liter NM z różnymi zdobieniami i cudownymi wzorami.
- Jaki śliczny. – westchnęłam
- To oznacza, – wtrącił Filip stając w drzwiach – że ukończyłaś przemianę i teraz oficjalnie jesteś
Immortalis e Malefica.
- To wcześniej nie byłam?
- No… byłaś, w 70 %. 
Uważnie przysłuchując się rozmowie, odruchowo zerknęłam na swoje ramię. Widniał na nim dokładnie ten sam wzór co na ramieniu Lilki. Już miałam się nim pochwalić, gdy nagle Lilka zgięła się wpół. Wydawała z siebie różne niepokojące dźwięki.
- To jakaś kolejna część naszej przemiany?
- Nie mam pojęcia.
Znowu spojrzałam na Lilkę, trzęsła się, była oblana potem. Stałam jak wmurowana w podłogę, nie mogąc się poruszyć. Po chwili to ustało, a Lila stanęła na nogi, więc powróciliśmy do rozmowy.
- Swoją drogą, ciekawe czy posiadacie jakieś talenty, czy zostałyście wyróżnione.
- Ty zostałeś?
- Hmm… nie.
- Mhm, a jaki ty masz tatuaż?
- Taki sam jak wy tylko koloru butelkowego, bo mężczyźni mają taki, a kobiety szafirowy.
- Wampiry mają jakieś tatuaże?
- Tak, tyle że na plecach.
- Dobra, tak odbiegając od tematu. Muszę się w końcu pokazać w szkole.
- Taaa… A wiesz…
- Cześć. – powitała nas pogodnie Martyna – Wychodzimy na małe polowanko, będziemy na godzinkę, pa!
- Od kiedy to ona taka miła? – zdziwiłam się
- Znam Martynę już trochę, ona dziwna jest, ale lubię ją.

Ubrałam okulary słoneczne, wzięłam torbę na ramię i wyszłam z domu ciesząc się upalnym dniem. Lubię tak iść przez miasto, podczas gdy słońce grzeje mi głowę i mieć tak jak dziś pewność, że czeka mnie beztroski dzień. Właśnie weszłam do kawiarni by zamówić gofra i kiedy usłyszałam ten głos, cała myśl o beztroskim dniu minęła.
- Witam panią.
- Znamy się? – odpowiedziałam ściągając okulary.
- Nie udawaj, błagam Cię.
- Yyyy… - zająknęłam się.
- To jak przemienisz mnie? Bo jak nie to przyrzekam, że jutro w wiadomościach będziesz widniała ty a pod spodem napis: Potwór.
- Nie wydasz mnie. – starałam zachować spokój.
- Czyżby?
- Dobra, okej. Przemienię Cię. Jutro o ósmej rano, pod restauracją ,,Kolo”.
- Nie moja droga. Przemienisz mnie teraz.
- Nie da się. – rzekłam – Muszę wziąć eliksir z domu, w przeciwnym razie pan umrze.
- Więc jedziemy teraz do twojego domu. Przemienisz mnie i spadam.
- No… dobrze.

Po przyjeździe do domu wzięłam do ręki nóż i delikatnie przejechałam nim sobie po ręce. Poczułam jedynie mrowienie. Zbliżyłam rękę do szklanki i naciskając na skórę po mojej ręce spłynęło kilka kropli krwi. Do szklanki z krwią dolałam soku i podałam nieznajomemu.
- Do dna. – powiedziałam i otworzyłam szafkę. Po paru minutach poszukiwań znalazłam kilka butelek eliksiru, wyciągnęłam jedną i wlałam zawartość do szklanki, po czym sama wypiłam kilka kropli eliksiru.
- Occhhh… Czuję się jak nowo narodzony. – odpowiedział nieznajomy
- Wspaniale, do widzenia. – odparłam i popchnęłam mężczyznę w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia złotko. – odpowiedział i oddalił się.

Wieczorem wraz z rodzeństwem i wampirami oglądaliśmy wiadomości. Martyna zaskakująco uprzejma zrobiła nam popcorn i podekscytowani wsuwaliśmy go niczym maszyny do jedzenia. Właśnie przysuwałam sobie kubek z gorącą herbatą do ust gdy na ekranie plazmy zawidniał napis: WYPADEK SAMOCHODOWY – SPOWODOWANY PRZEZ CZTERDZIESTOLETNIEGO MĘŻCZYZNĘ. PRZYCZYN NIE ZNAMY. WIEMY JEDYNIE, ŻE WRACAŁ Z MIEJSCOWOŚCI PALMY…
Dalszych słów nie dosłyszałam ponieważ zauważyłam zdjęcie widniejące w prawym górnym rogu. Na zdjęciu widać było oblicze nieznajomego, którego dzisiaj przemieniłam.
- WYPADKU NIKT NIE PRZEŻYŁ.
Te słowa zapadły mi w pamięci. WYPADKU NIKT NIE PRZEŻYŁ, WYPADKU NIKT NIE PRZEŻYŁ, WYPADKU NIKT NIE PRZEŻYŁ, WYPADKU NIKT NIE PRZEŻYŁ.
Nagle nie wiedząc czemu, zaczęłam płakać.
- Co jest? – spytał zaniepokojony Filip.
- No bo ja… ja… bo… no… ja dziiiisiaj przeeemiieniłłaam tegooo facetaaaa iii…
- Chwila, przemieniłaś go? To ten co Cię szantażował?
- Taaak.
- Dobra powiem wam coś… - spojrzał na mnie i dodał – Pod warunkiem, że Karte się uspokoi.
Chlipnęłam jeszcze jeden raz, wytarłam rękawem oczy i usiadłam prosto, dając znać, że jestem już gotowa.
- Z tego wynika… – zaczął Filip – że ten… pan nie przeszedł przemiany, jego organizm odrzucił ją. Nie sądzicie, że to dziwne, że godzinę po przemianie on zmarł.
- Fakt, to nie może być zbieg okoliczności. – potwierdziła Lilka
- Dlaczego nie przeszedł przemiany? – spytałam
- Nie wiem, mogą być różne przyczyny, może był chory np. na serce, może nie nadawał się do bycia kimś… hmm… wyjątkowym.
- Nie wiesz może… - nie dokończyłam, bo nagle ktoś mocno trzasnął drzwiami wejściowymi i usłyszałam krzyki.

niedziela, 3 kwietnia 2011

6. Wypadek - ciąg dalszy rozdziału

Gdy nazajutrz weszłam do kuchni wszyscy umilkli. Jonasz szturchnął Filipa w łokieć.
- Karte, znaleźliśmy taki grobowiec i ten… tego…
Martyna chrząknęła.
- Cicho.
- Ma prawo wiedzieć. – obruszył się Filip
- W swoim czasie się dowie. To dziecko.
- Uspokój się. – skarciła ją Hermi – Ostatnio to ty zachowujesz się jak dziecko.
- Więc znaleźliśmy grobowiec, nie wiemy co w nim jest, słyszeliśmy jedynie jęki ludzi. Chcieliśmy go otworzyć, ale potrzebny nam jest kamień. Musimy go znaleźć, ale nie wiemy gdzie on jest.
- Kolejny problem do mojej kolekcji. – westchnęłam
- Masz jeszcze jakieś? – zaniepokoiła się Lilka
- Lena, ten facet z wypadku, grobowiec… aaa szkoda gadać.
- A co z Leną? – chciała dowiedzieć się moja siostra.
Popatrzyłam się na Martynę, ale ona tylko uniosła brwi.
- Och, no nie wiem i to jest najgorsze. Coś dziwnego, ona nie jest sobą. Taka dziwna się zrobiła.
- No i ciekawe dlaczego. – zakpiła Martyna
Hermi odsunęła krzesło i wstała od stołu.
- Ja już nie mogę z tobą wytrzymać. Tyle lat się kumplujemy, a ty… - nie dokończyła, tylko wyszła z kuchni zatrzaskując za sobą drzwi.
- Emocje sięgają zenitu. – Filip próbował rozładować sytuację, chichrając się nerwowo.
- No i co, zadowolona? – zezłościł się Jonasz i poszedł w ślady Hermi jeszcze głośniej szczekając drzwiami, a Martyna tylko głośno westchnęła i mocno zacisnęła pięści. 

sobota, 19 marca 2011

6. Wypadek

- Karte, pojedziesz do sklepu po Coca-Colę? – zapytała Lilka
- Przejdę się, ładna pogoda. – odpowiedziałam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Słońce grzało mi prosto w twarz, było upalnie. Mimo to, że była już godzina osiemnasta. Przekroczyłam próg sklepu.
- Dzień dobry, Colę proszę. – powiedziałam
- Proszę. – odpowiedziała sprzedawczyni i podała mi napój.
Szłam drogą, mając IPod’a w uszach. Nic nie słyszałam poczułam tylko, ból w plecach, czułam się jakbym dostała ciężką blachą. Po chwili znalazłam się pod samochodem. Ktoś mnie przejechał, a żyje dlatego, że jestem nieśmiertelna. Wygrzebałam się spod auta. Popatrzyłam kto znajduje się w środku samochodu, kierowca był oszołomiona, ale równie zdziwiony.
- Jaaa… Jak to? Jak przeżyłaś? To niemożliwe.
- Yyyy… Szczęście. – odparłam i oddaliłam się szybkim krokiem od miejsca wypadku. Nie było dobrze, to, że jestem Immortalis e Malefica miałam zachować w tajemnicy, a tym czasem zostałam zdemaskowana.
Od razu po przyjściu do domu podzieliłam się tą informacją z rodzeństwem. Nie przejęli się prawie wcale.
- Zapomni, zobaczysz. – pocieszał mnie Filip
- A jak nie? Jak…- nie zdążyłam dokończyć, bo próg naszego pokoju przekroczyła Lena:
- Cześć. – powitała nas
Chciałam wypróbować swoje nowo nabyte umiejętności więc postanowiłam, że przeczytam jej myśli, lecz napotkałam barierę.  Zaniepokoiłam się, że może nie mam już tych zdolności i, że będę musiała znowu przygotować ten eliksir, ale tak przecież nie powinno się dziać, powiadomię o tym Filipa. W myślach powtórzyłam dwa razy jego imię, by nikt inny nie mógł odczytać tej wiadomości.
-
Nie mogę odczytać myśli LenypomyślałamCzy straciłam swoje umiejętności?
- Nie, na pewno nie, nie wiem czym to mo
że być spowodowane.
Zobaczyłam jak Lena marszczy czoło. Moją uwagę przyciągnęły jej oczy, od zawsze były brązowe, teraz w sumie też, ale dookoła źrenicy miała lekką czerwoną obwódkę.
- Nosisz soczewki? – zapytałam
- Nie. – odpowiedziała krótko. Spojrzałam znacząco na Filipa, ale on tylko wzruszył ramionami, dzisiaj nic go nie obchodziło.
Ktoś zapukał do drzwi wejściowych, otworzyła Lilka.
- Hermi, Martyna, Jonasz! – wykrzyknął uradowany Filip – Co wy tu robicie?
- Przyszliśmy odwiedzić naszego starego kumpla. Jak się masz chłopie? – powitał go jasnowłosy chłopak, o dużych błękitnych jak ocean oczach. Koło niego staly dwie dziewczyny.
- Poznajcie się. – powiedział mój brat – Ten chłopak ma na imię Jonasz. Po jego prawej stronie stoi Hermi. Nie jest polką, pochodzi z Oxfordu. – wskazał na drobną filigranową dziewczynę z długimi, czarnymi,  połyskującymi włosami i fiołkowymi oczami.
- A to Martyna. – dodał. Spojrzałam na tą trzecią postać. Była wysoka, miała brązowe włosy z czerwonymi pasemkami i okrągłymi czarnymi oczami. Mogła by przewiercić kogoś swoim spojrzeniem.
Filip przesłał mi i mojej siostrze wiadomość myślową:
- Są wampirami, to bardzo mili i fajni ludzie, ale lepiej ich nie denerwować.
Wytrzeszczyłam szeroko oczy, a Lilka zachwiała się jakby zaraz miała upaść.
- Sądząc po ich dziwnym zachowaniu w tym momencie, zakładam, że właśnie się dowiedziały. – zaśmiała się Hermi
- Tak. – Filip szeroko się uśmiechnął, a Lena spojrzała na wszystkich pytającym wzrokiem. Mrugnęłam do niej, no bo cóż więcej mogłam w tej chwili zrobić.

Tego było za wiele. Ten wypadek z tym facetem, Lena i jeszcze wampiry. Musze przywyknąć, że już nie będę miała normalnego życia.


Gdy zeszłam na śniadanie wampiry i moje rodzeństwo już siedziało przy stole. Hermi, Martyna i Jonasz pili czerwony napój, zakładam, że była to krew. Natomiast Lila i Filip jedli normalne śniadanie. Zauważyłam, że na stole leżą, dwa piękne naszyjniki. Obydwa miały srebrny wisiorek, który był wysadzany pięknym fioletowym, błyszczącym kamieniem, były one duże.
- Jakie piękne. – zachwyciłam się i delikatnie wzięłam jeden do ręki.
- Podoba Ci się? – uśmiechnęła się Hermi
- Bardzo. – odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech, który podobno miałam piękny.
- To dobrze, bo będziesz go nosić całe swoje życie.
- Jak to? – zdziwiłam się
- Ten naszyjnik, daje Ci dodatkową ochronę. Ty i twoja siostra dostałyście taki. Filip ma brązową bransoletkę, którą nosi od 90 lat. – poinformował mnie Jonasz
- No tak, wcześniej jej nie zauważyłam. A wy nosicie coś takiego?
- My mamy specjalne pierścienie, dzięki którym nie wyrastają nam kły i nie parzymy się na słońcu.
- Więc to, że wasza skóra błyszczy na słońcu to mity?
- Pewnie, że tak. Słońce po prostu nas parzy, wyskakują nam czerwone bąble na całym ciele, no i jeszcze te zęby. Gdyby nie te pierścienie byłyby one widoczne cały czas.
Zauważyłam, że podczas tej rozmowy Martyna cały czas milczała, miała skupioną minę i była zapatrzona w sufit. Podążyłam wzrokiem za jej oczami, ale na suficie nie zobaczyłam nic interesującego.
- Ile macie lat? – postanowiłam pogłębić naszą znajomość i zmusić Martynę do mówienia.
- Ja mam dziewiętnaście. – odparł Jonasz – Martyna osiemnaście i Hermi szesnaście.
- Widzę, że jestem najmłodsza. – udawałam, że się smucę.
- Taaa… Jonasz nie wspomniał Ci o jednym, mamy tyle lat od 1820 roku. – zaśmiała się angielka.
Myślę, że ją naprawdę polubię, jest taka serdeczna, tak pozytywnie nastawiona do ludzi.
- A ja już tyle w szkole się nie pokazałam, jak ja to wytłumaczę! – zamartwiałam się
- Chorujesz na świńską grypę. – parsknęła śmiechem Lilka
- Kto to wymyślił?
- No, a jak myślisz?
- Filip! Zabiję Cię! – spojrzałam na niego groźnie – Trzeba było powiedzieć, że wściekliznę mam!
- Wiesz, zastanawiałem się nad tym…
Nagle Martyna gwałtownie podniosła się i wyszła z jadalni. Pytająco spojrzałam na Hermi, ale ona tylko wzruszyła ramionami:
- Ona już taka jest…dziwna. Na plecach ma nawet tatuaż z napisem : INNA.
Nagle poczułam, tak jakby zbliżającą się energię, ale nie białą energie jaką mają dobre wampiry czy dobrzy nieśmiertelni, tylko taką mroczną, koloru czarnego.
- Cześć. – dosłyszałam zza moich pleców, poznałam ten głos, słyszałam go milion razy, należał do Leny.
- Hej. – chciałam ją przytulić na powitanie, lecz ta gwałtownie się ode mnie odsunęła.
- Co jest? – spytałam zaniepokojona, jej dziwnym zachowaniem w ostatnich dniach.
- Nic. – odrzekła chłodno.
- Też nie chodzisz do szkoły? – próbowałam rozładować sytuację, lecz Lena zignorowała to pytanie i ruszyła na taras, tam gdzie stała teraz Martyna.   
- Co się dzieję z Leną? – zapytała Lilka
- Gdybym wiedziała to ona już by się tak nie zachowywała. – odpowiedziałam. Zauważyłam, że Filip zmarszczył czoło i przez chwilę głęboko się nad czymś zastanawiał, ale po chwili znowu zaczął przeżuwać sałatkę śniadaniową.

Ciąg dalszy życia Karte

Zeszłam na śniadanie z piekącymi mnie oczyma.
- Filip. – zaniepokoiłam się – Błagam Cię zacznij mnie uczyć, wszystko mnie boli.
- Dobrze, ale najpierw zjedz śniadanie. Lila już jest przemieniona.
- Tak i to jest super, czuje się jak nowo narodzona.
- Też się tak czułam dopóki mnie nie zaczęła boleć głowa.
Nagle zgięłam się w pół z bólu.
- Auć! – wrzasnęłam
- Tak jak myślałem. – powiedział mój brat – Właśnie przesłałem Ci wiadomość myślową, a ty zamiast ją odczytać, skręciłaś się z bólu.
-  Filip mi wszystko opowiedział. – powiedziała Lilka ignorując mój wrzask – To jest wspaniałe.
- Taaa. – odpowiedziałam masując skronie.
Po śniadaniu wszyscy usiedliśmy na sofie w salonie.
- Więc tak. – zaczął Filip – Musicie umieć czytać w myślach innych, przeczuwać co się stanie, przesyłać sobie wiadomości myślowe z innymi nieśmiertelnymi, widzieć aurę, wyczuwać jeśli jakiś inny Immortalis e Malefica  się zbliża, uzdrawiać, lewitować, teleportować się, używać psychokinezy, widzieć duchy i wchodzić w ciało innego człowieka… Na razie tyle, to takie podstawowe rzeczy.
- Jest ich więcej? – zapytałam
- Pewnie, że tak, ale jest też dużo czarów, o których nie mam pojęcia i…
- Wiemy, wiemy. Mówiłeś nam to. – przerwała mu Lilka
- A mówiłem, że istnieje specjalna szkoła dla Immortalis e Malefica?
- Nie. – zaprzeczyłam
- Właśnie, mieści się w Londynie, znajduje się za murami miasta w dużym, ale niepozornym budynku.
- Później opowiesz, ucz nas teraz. – popędziła go Lila
- Okay, okay. – odpowiedział szybko
Nagle poczułam jakbym dostała w głowę młotkiem.
- No nie! – krzyknęłam – Moja głowa!
- Tak jak myślałem. – spokojnie powiedział Filip – Właśnie wysłałem Ci wiadomość myślową, a ty zamiast ją odczytać, dostałaś w głowę.
- No tak jak mam się tego nauczyć.
- Po prostu… chociaż… w sumie. – zaczął się zastanawiać Filip – Mogę was uczyć przez kilka miesięcy, a możemy zrobić eliksir, po którym od razu zaczniecie wszystko umieć… no prawie.
- Ile się go robi? Znajdziemy składniki? – zapytała Lilka – Ja strasznie nie lubię się uczyć.
- Robi się go w 2 godziny. Składniki nie są skomplikowane, są normalne.  Potrzeba wiśni i krwi nieśmiertelnej osoby. Tyle.
- Spoko, wiśnie mamy. – odpowiedziała i poszła do kuchni.
Podążyliśmy za nią. Filip wyciągnął duży, czerwony garnek. Razem powyciągaliśmy pestki z wiśni i włożyliśmy do garnka, potem zalaliśmy wrzącą wodą, a na koniec Filip przejechał nożem po ręce i kilka kropli swojej krwi wlał do garnka, a następnie sprawił by rana się całkowicie zagoiła.
- Teraz czekajmy godzinę. – powiedział
- Ej, ja muszę iść do szkoły! – przypomniałam sobie
- Lepiej nie idź, bo znowu zemdlejesz, a po drugie jak już wypijesz eliksir, będziesz wszystko wiedzieć, nie będziesz się musiała nic uczyć.
- Cool, ale nauka nigdy nie sprawiała mi problemów.
- Aha, dziewczyny, byłbym zapomniał. Nigdy, przenigdy nie dotykajcie rośliny
Dragrot  to was może zabić, no nie tyle zabić, ale będziecie się czuć jak porażone prądem, czy coś w ten deseń.
- Tak jak wampiry mają na wodę święconą? A tak w ogóle to one istnieją?
- Duchy i wampiry istnieją, wilkołaki nie. A to, że są uczulone na wodę święconą, możesz włożyć do szuflady z bajkami, tak samo, że źle działa na nie czosnek.  To zwykłe brednie.
Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, aż nagle Filip powiedział:
- Okay, czas spożyć eliksir.
Nalał nam eliksir do szklanki, była cała wypełniona tym płynem.
- Pijcie do dna. – powiedział
Zbliżyłam szklankę do ust, wlałam do buzi jej zawartość i przełknęłam. Coś się we mnie w środku zaczęło gotować, trwało to przez pięć minut, aż w końcu odzyskałam równowagę. Czułam się jak nowo narodzona, czułam się jakby właśnie zaczęło się moje zupełnie nowe, zupełnie inne życie. 

sobota, 19 lutego 2011

Teraz czas na zupełnie inną opowieść.

Ta o Gabrysi jest już skończona, natomiast nowe rozdziały o życiu Karte, będę dodawać w dalszym ciągu.

czwartek, 10 lutego 2011

5. Nowe przeżycia


Odnaleźli dom zmarłej dziewczyny. Nie zastanawiając się wiele zapukali. Drzwi otworzyła im kobieta, miała około 40- stki.
- Tak?
- Eee… - wybąkała Gabrysia – Ja byłam koleżanką yyy… pani córki. Kiedyś jak tu… to ja ten… zostawiłam coś… tego… Mogła bym się rozglądnąć i tego poszukać?
- Tak możesz, wszystkie rzeczy z jej pokoju zostały przeniesione na strych.
- Wspaniale, to wszystko ułatwi.
- Proszę?
-A… no bo… znaczy ułatwi szukanie bo mamy do przeszukania tylko strych. 
- Wejdźcie. Schodami na drugie i na lewo.
- Dobrze, dziękujemy.
Gdy już znaleźli się na strychu Tomek , jak to chłopak musiał dorzucić swoje trzy grosze.
- Nic gorszego nie mogłaś wymyśleć?
- Sam mogłeś gadać.
- Nie miałem pojęcia, że wypalisz z czymś takim.
- Nienawidzę Cię.
- Nie prawda, w końcu jestem twoim przyjacielem, ale możesz tak sobie wmawiać, skoro to poprawia Ci humor. – uśmiechnął się szeroko
- Ty…
- Starczy! – powiedziała chichocząca Justyna  – Śmiesznie się was ogląda:  dwójka przyjaciół, którzy lubią się dla żartów denerwować.
- Tak? Żałuj, że nie widziałaś w akcji siebie z Tomek ’m.
- Szukajmy! – zarządził chłopak
Szukali bardzo długo, wreszcie Justyna  wykrzyknęła:
- To jest to!
Pozostała dwójka podeszła to niej.
- Pamiętacie? Ta dziewczyna mówiła, że to ratownik ją zabił. Słuchajcie: Darek, ratownik na plaży w Gdańsku został posądzony o zabójstwo czwartej już osoby, surfującej dziewczyny. Jego wcześniejsze ofiary to…
- Nie! - Wściekła się Gabrysia – Znowu to samo, akurat w tym miejscu, ktoś musiał wylać kawę?
- Niestety ciała tych ludzi nie znaleziono. – ciągnęła Justyna  – Darek znany jest również jako naciągacz. Pożycza pieniądze biednym ludziom i mówi, że mają dwa lata na zwrot, a już po tygodniu zastrasza ich listami i żąda oddania podwojonej kwoty.  Oto jeden z jego listów: Oddasz pieniądze za dwa tygodnie, albo źle się to dla Ciebie skończy.
- Ej! – przerwała Gabrysia – Taki podpis był na tym liście co znalazłyśmy w sklepie taty pod szafą. To właśnie jemu tata wisi kasę! Niedobrze.
Wracając do domu dużo o tym dyskutowali. Po drodze natknęli się na plakat:
Letnie zajęcia!
Drodzy uczniowie pobliskiej szkoły w Gdańsku. Tego lata organizowane są zajęcia.
Uczniowie naszej szkoły będą mogli je kontynuować w nowym roku szkolnym.
Lista:
- siatkówka
- koszykówka
- piłka nożna
- piłka ręczna
-pływanie
- plastyka
- śpiew
- taniec
- cheeladerki
- warsztaty teatralne
- gry na instrumentach
oraz
SURFING, ale tylko od lat 16!
Zapraszamy!
- Niezłe. Zapiszemy się na cos nie? – zaproponowała Justyna
- Ok. – zgodzili się
- Ja wybieram siatkówkę i cheeladerki. – oznajmiła Gabi
- Ja też. – zgodziła się Justyna  – A instrumenty?
- Nie, ja dobrze gram na gitarze.
- A ja… - zastanowił się Tomek  – Koszykówkę i… surfing.
- Fajnie. My mamy 15 lat, ale ty 16. Właśnie Tomek  masz 16 lat, wkręć nas jakoś. – poprosiła Justyna
- Niestety to niemożliwe, boje się o was jakby cos wam się stało? – uśmiechnął się
- Wiesz co? Cham z Ciebie.
- Tomek , a ty zostajesz to na stałe? – zapytała Gabrysia
- Tak chodźmy do mnie.
-  Ok. – zgodziły się dziewczyny i ruszyli w stronę plaży.
- Zrób na cappuccino. – poprosiła Gabi
- Dobra, zaraz wrócę.
Po chwili przyszedł z dwoma cappuccino dla dziewczyn i z colą dla siebie.
- Moim zdaniem. – zaczęła Gabrysia – Powinnyśmy wrócić do tego domu i wyciągnąć od jej mamy jak najwięcej.
- Chyba tak, ale porozmawiamy o tym jutro dobra? Teraz zamówiłem pizzę, wybierzcie film, to oglądniemy. 


Usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Tomek otworzył, do pokoju wszedł ratownik.
- Dobra dzieciaki. Kończymy z tą zabawą. Powiem wam prawdę tylko przestańcie mnie ścigać. To ja zabiłem surf erkę, to ja zabiłem jej siostrę, zabiłem tą dziewczynę, której pamiętnik czytacie i zabiłem jej mamę. Policja już tu jedzie ojciec Waszej szanownej Gabrysi zakablował, za te listy też. Już wszystko jasne. Miałem podłożyć bombę w agencji reklamowej Gabryśki, żeby jej matka zginęła, tak jak zginęła matka tej dziewczyny od pamiętnika. Resztę faktów chyba kojarzycie. Dzięki za wpakowanie mnie do pudła. Aha i matce Gabryśki nic nie zrobiłem, nie zdążyłem. –wyszedł
Wszyscy milczeliśmy, a Justyna powiedziała, by rozładować sytuację:
- Cóż, przynajmniej zaczynamy prawdziwe, normalne wakacje. 



 

4. Urodziny Gabrysi

Ostatnio Gabrysia wstawała bardzo późno, kiedy wstała dzisiaj była jedenasta. Po ubraniu się i doprowadzenia do porządku po śnie, poszła do kuchni, a tam czekała na nią niespodzianka.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – wykrzyknęli wszyscy po jej wielkim wejściu.
Pierwszy podszedł do niej tato i wręczył jej prezent czyli jakąś niesamowicie grubą książkę oraz film na DVD.
- Dziękuje. – przytuliła go szczęśliwa Gabrysia
Następnie uściskała ją Justyna  i powiedziała:
- Masz już 15 lat! Stara jesteś, ale ja się może nie będę odzywać bo swoje piętnaste urodziny obchodziłam miesiąc temu. (Na początku książki wspomniałam, że Gabrysia ma 15 lat, cóż nie do końca, bo dopiero teraz oficjalnie stała się piętnastolatką). Prezentem od Justyna  było czarne bikini w białe groszki. Następny w kolejce był Tomek , złożył jej życzenia i podał małego szczeniaczka Goldena Retrivera.
- Oto prezent dla Ciebie. – odparł z dumą
- Ojoj! Jaki słodki!
- Ma cztery tygodnie. – poinformował ją – Mimo to jest niezwykle inteligentny, niegrzeczny i zabawny. Oj, przepraszam. To suczka.
- No nie mogę, co za piękny psiak. Wielkie dzięki, nazwę ją… Lulu. Co wy na to?
- To twój piesek. – odpowiedziała Justyna  – Nam nic do tego.
- Zabierajmy się za tort. – zarządził tata Gabrysia – Nie jadłem nic od rana.

Po zjedzonym posiłku, troje przyjaciół wybrało się do sklepu zoologicznego. Kupili dla pieska duże, czerwone mięciutkie posłanie, niebieską obrożę z napisem Lulu, zieloną, gumową kość do gryzienia, żółtą kostkę i oczywiście jedzenie. Potem postanowili wybrać się na lody.
- Mój tata ma w porcie ogromną motorówkę z kabiną. – oznajmił Tomek  – Tak sobie pomyślałem, że mógłbym ją sobie pożyczyć i razem wypłynęliśmy gdzieś na Bałtyk.
- Niezły pomysł. –stwierdziła Justyna  – Moglibyśmy przy okazji zabrać Lulu.
- Wchodzę w to. – zgodziła się Gabrysia – Teraz już wracajmy, wybierzemy się do P.R. (P.R czyli Palmowy Raj, tak właśnie dziewczyny nazwały to miejsce gdzie poznały Tomka.)
Gdy dotarli do P.R, Lulu od razu popędziła do wody, a wszyscy za nią.
- Jest wspaniale! – zawołała uradowana Gabrysia – To tak jakbyśmy mieli własny basen.
Zaczęli się pluskać w wodzie, a zadowolona Lulu, poszczekiwała raz po raz. Gdy już się zmęczyli wyszli na brzeg i położyli się w spokoju na piasku. Nagle usłyszeli kroki, wszyscy obrócili się jak na zawołanie, lecz było już za późno. Było widać tylko czyjś but. Był brązowy, z firmy NIKE. Po piasku przeturlała się karteczka, a napisane na niej było:
Macie tu więcej nie przychodzić! 
- Właśnie, że będziemy. – zdenerwowała się Justyna  – To świetne miejsce, stworzone wprost dla nas.
Lulu zaskomlała,
- Idziemy do domu. – zarządziła Gabrysia – Nasza pupilka jest głodna.

Nazajutrz postanowili popływać sobie motorówką Tomka. Była naprawdę obszerna. W kabinie znajdowało się jedno łóżko, stół, trzy krzesła, lodówka i mnóstwo półek. Rozgościli się i wypłynęli. Dziewczyny się opalały, chłopak pływał niedaleko zacumowanej motorówki. Nagle za burtę wypadła koszula Tomka, a akurat zbliżała się wielka fala. Nie zdążył jej złapać i musieli płynąć za nią. Koszula unosiła się na wielkich falach i cały czas się od niej oddalali. Zobaczyli jakiś ląd, T- Shirt kierował się właśnie w jego kierunku. W końcu jakaś fala wyrzuciła go na brzeg. Wyprowadzili motorówkę na piasek, a zadowolony Tomek  ubrał swoją koszulę. Zauważyli, że niedaleko od nich zacumowana jest jakaś łódka. Niespodziewanie Lulu pobiegła w głąb wyspy, wszyscy rzucili się za nią. Po chwili, przystanęli a Justyna  powiedziała:
- Cóż, trzeba przyznać, że jak na takiego brzdąca jest całkiem szybka.
- Dalej. Trzeba ją złapać. – zarządziła Gabrysia
Lulu oddalała się już myśleli, że się nie zatrzyma, gdy właśnie się zatrzymała. Dogonili ją i już wiedzieli jaki był powód, końca gonitwy. Po wyspie spacerował jakiś gość, ale obrócony był tyłem więc nie było go specjalnie widać. Jeden szczegół, który przyciągnął ich wzrok były buty. Brązowe buty z firmy NIKE.
- Spadamy. – powiedziała Justyna  
Pobiegli do motorówki i wypłynęli na ocean. Byle by tylko jak najszybciej znaleźć się w domu.

Tomek  zatruł się czymś i musiał zostać w domu, więc dziewczyny postanowiły pójść do sklepu i pomóc panu Lenkowi.
- Hej tato, przyszłyśmy Ci pomóc.
- Może by tak… - zastanowiła się Justyna  – Wygonić pana na plażę. Damy radę na trzy godziny.
- Nie ma mowy. – zaprzeczył
- Pa! – Gabrysia siłą wypchnęła go za drzwi, a pan Lenk udał się w stronę domu.
- Sklep należy do nas! Rozkręcamy interes! – wykrzyknęła zadowolona Justyna
- Tak. Zrobimy z niego miłe i przytulne miejsce.  Jest tu dużo rzeczy, ale lepiej się ich pozbyć. Zostawimy tylko owoce i wprowadzimy fast-foody. To będzie taki sklepik z mnóstwem owoców i malutki bar z Fast-foodami.
- Dobry pomysł. Trzeba będzie tak zmienić część pomieszczenia będzie egzotyczna z owocami, a druga taka…
Do sklepu wszedł jakiś pan, chyba ten ratownik.
- No nie, wszędzie się na was natykam.
- A co? Przeszkadzamy panu? – odgryzła się Justyna  – Po za tym dziś nieczynne. Robimy remont.
- Nie ma tego pana?
- Nie , nie ma go.
- A gdzie jest?
- Wypoczywa.
- Gdzie?
- Co to pana obchodzi? – wtrąciła oburzona Gabrysia – Proszę wyjść!
- I tak go znajdę. – wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu i wyszedł
- Dlaczego tak koniecznie chce go znaleźć? – zastanowiła się Justyna
- Nie mam pojęcia. Zabierajmy się za pracę. Mamy niewiele czasu, musimy wynieść wszystkie rzeczy, wymalować pomieszczenie, uporządkować, wystroić i wiele innych rzeczy.
- Dajemy.
Dziewczyny zaczęły wynosić na zewnątrz wszystkie rzeczy.  Gdy już wszystko opróżniły Justyna  powiedziała:
- Ale my nie mamy farby!
- Zaczekaj, ja chyba kilka wynosiłam z magazynku. – Gabrysia zaczęła przekopywać cały stos rzeczy. – Mam! Jest zielona i niebieska.
- Może być. Zielona do owoców, niebieska do fast-foodów.
Zabrały się za malowanie, każda malowała inną część. Gdy skończyły Gabrysia powiedziała:
- Mój tata za chwile się tu zjawi.
Właśnie w tym momencie zabrzęczał jej telefon.
- Halo?
- Córciu, ja nie wrócę dzisiaj do sklepu, na plaży jest czadowo. Zamknijcie go o 18 i wracajcie do domu dobrze?
-Jasne. Pa! – rozłączyła się i zwróciła się do Justyna  – Mamy kolejne trzy godziny. Szybko!
Wszystkie niepotrzebne rzeczy wniosły do magazynku. Następnie doprowadziły do porządku ladę czyli ustawiły za nią kasę fiskalną, notatnik, telefon, jakieś różne papiery, teczki i mnóstwo innych rzeczy. Teraz zajmowały się częścią egzotyczną. Ustawiały stoły, kładły na nich skrzynki z owocami, których było wiele. Gdy już skończyły przeszły do drugiej części sklepu. Ustawiły trzy stoliki, po dwa krzesła do każdego, oczywiście zrobiły jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale nie będę was nimi zanudzać. Po czym udekorowały całe pomieszczenie. Nie był to duży sklep, ale na pewno bardzo przytulny. Zmęczone i zadowolone ze swojego sukcesu udały się do domu. Ledwo zaczęły iść Justyna  się zdenerwowała.
- Nie!
- Co jest? – zapytała zaniepokojona przyjaciółka
- Zadbałyśmy o wnętrze, a co na zewnątrz?
- Spokojnie. Pójdziemy do Tomka i weźmiemy od niego jakąś farbę. Wrócimy do domu, żeby tata się nie martwił i jak już zaśnie to wyjdziemy i dokończymy naszą pracę.
Udały się do domku swojego kolegi i opowiedziały mu o całym remoncie.
- Co twojemu tacie się to nie spodoba Gaba?
- Na pewno mu się spodoba. Mówił mi to kiedyś, ale w życiu nie pomyślałam, że spełnię jego życzenie.
- Nie mamy czasu. – przerwała im Justyna  – Dawaj farby i idziemy.
- Taa… Dawaj farby i spadaj. – zaśmiał się – Nie no, spoko. Mam żółtą i czerwoną. Może być?
- Widać musi.
- Justyna, daje wam farby na bardzo szlachetny cel. – puścił perskie oczko
Obydwoje lubili się przekomarzać, coś jakby byli rodzeństwem, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwe więc zakończmy ten temat. Po odebraniu farb poszły do domu. Chcąc uniknąć odpowiedzi na pytania pana Lenka, wykręciły się zmęczeniem i weszły do pokoju Gaby. Tu też po pewnym remoncie zrobiło się bardzo ładnie. Odczekały godzinę i wyszły z domu zmierzając do sklepu. Zapaliły lampy, które wisiały na ścianach zewnętrznych sklepiku i zaczęły malować sklep w grube paski, jeden pasek czerwony, drugi żółty. Miały o jedną ścianę mniej ponieważ na jednej znajdowały się same szyby i słońce doskonale oświecało sklep, a i przytulne wnętrze było doskonale widać. Po skończonej pracy leniwie wróciły do domu i nawet się nie przebierając poszły spać.

- Twój tata już wyszedł. – Justyna  potrząsnęła przyjaciółką
- Pewnie zaraz wróci tutaj zaszokowany. Jest tylko jeden problem. Co zrobimy z tymi rzeczami, które odłożyłyśmy do magazynku?
- No nie wiem. Można by je było sprzedać. Zorganizujemy jakiś…
Usłyszały otwierające się drzwi.
- Już? Tak szybko? – zdziwiła się Gabrysia
- Dziewczynki! – zawołał wchodząc do pokoju – To co zrobiłyście ze sklepem jest… jest… piękne. Dziękuje wam. To miejsce tak odżyło, aż chce mi się w nim pracować. I te ciekawe napisy na ścianach: Egzotyczny bar, bar z fast-foodami. Bomba! Wiecie co? Te rzeczy co zostały w magazynku sprzedam na jakimś bazarze.
- Ha, a nie mówiłam. Myślę jak twój tata. – przerwała mu dumna z siebie Justyna  
- Teraz to dopiero będzie interes. Jestem z was dumny. Pędzę do sklepu!
- Tato! Nie zapomniałeś o czymś? Masz tu kasę. – Gabrysia podała mu kilka banknotów – Trzeba kupić jakieś materiały do baru, no nie? Owoce jeszcze masz, ale tego drugiego całkiem brak. Resztę rzeczy kupimy za pieniądze z bazaru. Np. mikrofalówkę i takie tam.
- Nie mogę tego przyjąć. – pokręcił głową
- To taki prezent urodzinowy dla Ciebie. Za te wszystkie lata. No biegnij do tego sklepu. Widzę jak Cię korci, żeby zaraz… - nie dokończyła bo jej tata już wyleciał jak na skrzydłach z domu i popędził do sklepu.
Dziewczyny się roześmiały i przybiły sobie piątkę z udanego sukcesu.

Dzisiaj dziewczyny po śniadaniu postanowiły odwiedzić Tomka. Właśnie oglądał wiadomości.
- Wiadomości? – powiedziała z zaskoczoną miną Justyna  – Inne programy nawalają?
- Nie, czasami jest coś ciekawego. Fajnie, że przyszłyście.
- Czym się zatrułeś? – chciała wiedzieć Gabrysia
- Hmm… Wieczorem wyszedłem na chwilę z domu do ogrodu, chciałem pozrywać sobie z drzew owoce. Jak byłem na zewnątrz to wydawało mi się, że słyszałem jakieś odgłosy, kroki w domu. Przyszedłem z powrotem i usiadłem w jadalni był tam jakiś pomarańczowy napój, nie przypominam sobie, żebym sobie go przygotowywał, ale wypiłem.
- Ktoś u Ciebie był. – stwierdziła Justyna  – Ktoś chciał Cię otruć.
- Możliwe.
- Tylko kto to był? – zastanowiła się Gabrysia – Dobrze, że nic Ci się nie stało.
- Miło, że się o mnie troszczysz. – uśmiechał się
Dziewczyna parsknęła.
- Ja? Nie pochlebiaj sobie.
Tak, od razu widać, że cała trójka bardzo lubi sobie dla żartów dogryzać.
- Jak ze sklepem? Ojcu się podobało? – zapytał
- Podobało? Był wniebowzięty!
Nagle usłyszeli dziwny dźwięk.
- Witajcie. – powiedział duch zmarłej surferki (już raz ukazał się dziewczynom) – Nazywam się Łucja, mieszkam na ulicy Kakaowej 40. W moim domu jest coś co powinno was zainteresować, dotyczy wszystkich zbrodni, który popełnił pewien człowiek.
- Kto? – zapytał Tomek
- Wszystkiego dowiecie się sami. – odpowiedziała i zniknęła
- Nienawidzę, tajemniczości tej kobiety. Wszystko ukrywa. – zdenerwowała się Justyna  
- No to co idziemy? – zaproponowała Gabrysia
- Coś ty, na pewno nas nie wpuszczą, a ja nie mam zamiaru się włamywać. – oznajmiła Justyna  ze skwaszoną miną
- To jak inaczej do tego dojdziemy? – zapytał Tomek  – Ten cały ratownik, duch, pamiętnik.
- Ehh, tegoroczne wakacje spędzam jak jakiś agent, te wszystkie dziwne rzeczy. – westchnęła Gaba
- To w Gdańsku normalne. Przywykniesz. – powiedziała Justyna  – Chodźmy do twojego domu i zerknijmy na ten pamiętnik.
Gdy dotarli do pokoju, zaczęli uważnie go przeglądać.
- Ej, tu nie było tych kartek. – zauważyła Justyna
- Za to nie ma tych co były. – dopowiedziała Gabrysia – Trzeba go przeglądać regularnie bo niektóre notki znikają, a niektóre się pojawiają. Ciekawe co było na tych, których nie zdążyliśmy przeczytać.
- No nie, co to za zwariowane wakacje. – złapał się za głowę Tomek .

3. Okropne wydarzenie

Gabrysia i Justyna  leżały sobie na plaży do rana, nadzwyczajnie na świecie sobie na niej zasnęły, ale w sumie tutaj to nie jest takie dziwne. Kiedy się obudziły zobaczyły surfującą brunetkę. Właśnie pokonała 2-metrową falę. Jak na Bałtyk to strasznie dużo.
- Niezła jest. – powiedziała z uznaniem Gabrysia
Zbliżała się naprawdę wielka fala.
- Obstawiam, że bez problemu załatwi tą falę. – Justyna  była przekonana
- Mam nadzieję, ale patrz to wysoka fala, nie będzie łatwo. – zwątpiła Gabrysia  
W chwili gdy to powiedziała, dziewczyna wpadła do wody. Przerażone dziewczyny popędziły do budki ratownika.
- Dziewczyna tonie. – wysapała zmęczona biegiem Gaba
Leniwy ratownik wyjrzał na chwilę, a potem rzekł:
- Nic nie widzę.
- Dziwne. – zakpiła Justyna  – Dziewczyna pod wodą, jak można jej nie widzieć. A poza tym w ocenie pływa deska surfingowa. Ciekawe gdzie jej właścicielka.
Tym razem ratownik uwierzył, wziął skuter wodny i wypłynął na Bałtyk w poszukiwaniu dziewczyny. Po chwili jednak wrócił, no tak z ciałem dziewczyny, ale już martwej.
- Ej. – zauważyła Justyna  – Kojarzy mi się coś. Surfująca brunetka, wpada do morza i ginie. Eee… Ja już chyba wariuję.
Przyjaciółki wstrząśnięte całym wydarzeniem udały się do domu Justyna . Jej dom był trochę większy. Miał kuchnię, dwie łazienki i sześć pokoi.
- Ładne mieszkanko. – pochwaliła Gabrysia
Gdy weszły do salonu, podszedł do nich tata Justyna  i powiedział:
- Gabi, twoja mama przesłała Ci to. – wskazał na duże pudło – Twój tata prosił, żebym odebrał to z poczty.
Dziewczyna zaczęła rozpakowywać pudło, gdy już to zrobiła zobaczyła gitarę elektryczną. Była w kolorze ciemnego fioletu, a na kartce, która do niej doczepiono pisało
: Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
- Cieszę się. – powiedziała Gabrysia – Tyle, że moje urodziny są za tydzień. Chociaż tyle mogła zapamiętać. Idę do domu.

Wieczorem, Gabrysia usiadła na tarasie i zaczęła grać na gitarze jakieś piosenki. Zawsze chciała mieć ten instrument, ale mama dotąd nie miała czasu by jej, ją kupić. Teraz na taras weszła Justyna  i usiadła obok przyjaciółki w milczeniu, potem wyszła po szklankę wody stanęła za swoją przyjaciółką, która jej nie widziała
- Witaj. – powiedziała, Gabrysia aż się zatrzęsła ze strachu, a Justyna  wybuchła śmiechem.
- Myślałam, że zaraz zawału dostanę. – sapnęła Gabrysia
Justyna  znowu cicho usiadła koło niej. Siedziały bezczynnie kilka minut i nagle usłyszały głos:
- Witajcie.
- Bardzo śmieszne Justyna . Teraz się nie nabiorę.
- To nie ja. – odpowiedziała jej najlepsza koleżanka – Cały czas siedzę obok Ciebie.
Tym razem obie przestraszyły się nie na żarty. 
- To ja. – oznajmił ktoś – Dzisiaj widziałyście mnie na plaży. Spadłam z deski surfingowej. Dzisiaj zginęłam. Powiem wam dlaczego. Ten ratownik, to on tak jakby mnie zabił. Bo widział mnie doskonale i zdążyłby mnie uratować. Coś takiego powiedział: Po co mam Cię ratować. Będziesz już moją czwartą ofiarą. Pierwszą, drugą i trzecią były…
- Cześć dziewczynki. – powitał je Lenk – Co robicie?
Duch zmarłej dziewczyny natychmiastowo zniknął.
- Gram, a Justyna  słucha. – szybko odpowiedziała Gabrysia.
- Ach tak… To ten prezent, który dostałaś od mamy.

- Wstawaj śpiochu. – zawołała Justyna
- Już, co? Jest dopiero…
- Dziesiąta. No szybko, muszę Ci pokazać pewna miejsce.
Dziewczyny wszystkie ranne czynności wykonały w biegu i wyleciały z domu jakby naprawdę miały skrzydła.
- Co to za miejsce? - dopytywała się Gabrysia
- Takie jedne. Znalazłam go przypadkowo. Na początku mojej przeprowadzki. Jest ono takie tajemnicze. Lubiłam tam spędzać czas, miło mi będzie do niego powrócić.
- Tak po prostu pomyślałaś…
- Przyśniło mi się.
Przeszły przez las palm, następnie po wielkich skałach. W pewnym miejscu skały urywały się i pomiędzy nimi przepływała woda, więc dziewczyny musiały przeskoczyć na drugi brzeg. Potem szły znów między palmami. Droga dobiegła końca. Ta tajemnicze miejsce wyglądało mniej więcej tak:
Palmy tworzyły taki duży okrąg wokół jeziorka i do środka wprost na jeziorko wpadało słońce.
- Tu jest pięknie. – zachwyciła się Gabrysia
Zaczęła się przechadzać wokół jeziorka
- Uważaj! – krzyknęła Justyna , ale było już za późno.
But Gabrysi ześlizgnął się z brzegu i wpadła do wody. Nagle zza krzaków wyłonił się jakiś chłopak, wskoczył do jeziorka i podpłynął do niej.
- Spoko, umiem pływać. – powiedziała niezbyt grzecznie – Justyna , wskakuj to świetna kąpiel!
- Wiesz jak mnie wystraszyłaś? A ty mówisz: świetna kąpiel.
- No… Serio wskakuj jest super.
- Ty kim jesteś? Jak znalazłeś to miejsce?
- Jestem Tomek  i szedłem na spacer, jestem tu nowy, jeszcze nie znam okolic.
- Zupełnie jak ja rok temu. Miałam dokładnie tą samą historię. Ja jestem Justyna , a ta w wodzie to Gabrysia. – oznajmiła wskakując do wody – Pamiętaj, skoro już znalazłeś to miejsce, to obowiązuje Cię obietnica. Nikomu nie możesz o tym powiedzieć, nawet swoim rodzicom. Nie chcemy tu tłumów, tak jest fajnie.
- Jasne. – odpowiedział i uśmiechnął się.
Był wysoki, miał ciemną karnację, tak jak dziewczyny. Czarną bujną czuprynę i zielone oczy. Był niezwykle przystojny. Niesamowite, że ta trójka jest tako do siebie podobna, bo jak okazało się potem też jest nienormalny pozytywnie, tryska energią i ma wielkie poczucie humoru. Bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Potem zaprosił je do swego domu. Okazało się, że jego rodzice wyjechali na wakacje do New York, więc tymczasowo mieszka w domu sam. W przeciwieństwie do dziewczyn (nie licząc mamy Gaby)  jest bogaty. Przyjaciółki opowiedziały mu o wszystkim: O mamie Gabi, o pamiętniku, o duchu, o sklepie, o ojcach… no w skrócie o wszystkim. One także dużo się o nim dowiedziały. Tomek  mieszka po drugiej stronie plaży, więc bardzo niedaleko od nich. Teraz mamy trójkę wspaniałych przyjaciół.